sobota, 12 stycznia 2019

eksterminowany

Wyrywam ludzi z życia niczym przysłowiowe kartki z kalendarza.
Niepotrzebna data już zapomniana. Imieniny obchodzili wtedy Leon i Krysia.
Świętowali. Teraz już nikt nie pamięta.
Widzę kartkę z kalendarza jak, opadając, wiruje w powietrzu i igra z kurzem w smudze światła.
Nasza przyjaźń upadając igra z niczym.
Mknie do ziemi tempem grawitacji i rozbija się z hukiem.
Chyba jednak wiele ci "przyjacielu" nie zawdzięczam. 
Nie czuję pustki po twojej ekstrakcji z mojego życia.
Nie nie, nie chciałam słuchać znowu co ty czujesz.
Chciałam, żebyś pomógł mi zrozumieć co czuję ja. 
Jak mogłam sądzić, że to cie obchodzi, przecież to za wiele...
Więc usunęłam cię. Żegnaj. Nie wracaj.

sobota, 20 października 2018

"you and me"

Sprzątałam dziś jak zwykle przy "muzyce z youtube". W pewnym momencie usłyszałam
jedną "z tych" piosenek. Tych z początku znajomości, okresu wzajemnej fascynacji i
"wspólnego"szczęścia.

Pierwszy odruch - off please. Jednak pozwoliłam jej trwać. Usiadłam, aby wyrzucić z siebie
te słowa.

Jestem sama już 3 i pół miesiąca. Myślałam, że najgorsze, mroczne pełne  łez są za mną.
Spędziłam nie najgorsze gorące lato. Doceniłam życie w pojedynkę. Polubiłam sobotnie zakupy i spacery, powroty z bukietem świeżych kwiatów. Poznałam wiele ludzi, odwiedziłam ciekawe miejsca. Umówiłam się na kilka randek. Raz nawet coś poczułam...

Jednak ostatnio uporczywie wracać zaczęły do mnie przeróżne wspomnienia, mimo że wiem już, że moja relacja była oparta na kłamstwie.
Mój ex pozwalał mi wierzyć w iluzje, po czym je burzył, po czym znów odtwarzał. Ja wierzyłam. Chciałam wierzyć, oddałam serce i wzrok. Byłam ślepa. A potem zła. Bardzo wściekła, kiedy odzyskałam zmysł wzroku i przejrzałam na nowo, a wszystkie kłamstwa stały się przerażająco fluorescencyjne. Złość wymierzyłam w siebie za to, że przyzwoliłam na to i trwałam w czymś, czego dziś prawdziwość podważam przy każdym wspomnieniu.

Nie rozumiałam zatem skąd te wspomnienia i smutek. Nie chciałam sobie na nie pozwolić. Bo i dlaczego mam smucić się przez kogoś, przez kogo już wylałam hektolitry łez.

Jednak wiem już, że ten proces, proces żałoby i straty, jeszcze się nie skończył. Ewoluuje, jednak nadal trwa.

I choć wydaje się to absurdalne, czasem tęsknie za nim. Mam prawo, bo ja byłam prawdziwa. Moje uczucia, intencje, działania były prawdziwe. Moja miłość miała wiele efektów ubocznych, jednak była prawdziwa, ogromna, gotowa do poświęceń. To przecież ze względu na niego mieszkam tu gdzie mieszkam. Wyjechałam by być z nim.

Kiedy słucham tej piosenki, przypominają mi się nasze pierwsze wspólne, nieprzespane noce wypełnione zachłannością i niezaspokojonym apetytem na wzajemną rozkosz. Zachwycałam się wtedy idealnym dopasowaniem naszych ciał, perfekcyjną synchronizacją. Uwielbiałam odkrywać się coraz to bardziej i bardziej, poznawać możliwości i naszą wytrzymałość. Oddawaliśmy się pożądaniu, zatracaliśmy się w nim.

Wtedy podarowałam mu swoje ciało, potem duszę. Dużo dużo później odkryłam, że jego kłamstwa towarzyszyły nam nawet w tak prostej, opartej na pierwotnych popędach, relacji. Już wtedy, kiedy planował ze mną pierwszy weekendowy wyjazd i "cieszył się" z perspektywy wspólnego spędzenia czasu na penetrowaniu kolejnych poziomów przyjemności i bliskości, koledze żalił się "ile musi płacić za seks", cokolwiek to znaczy...

I czuję żal i smutek i gorycz, rozczarowanie, ból i wstyd. Cierpię, bo dla mnie to było prawdziwe, bo ja go kochałam. Cierpię, bo straciłam kogoś, kogo zaprosiłam do mojego świata, a potem oddałam mu nad nim władzę.

Słucham dalej i wydalam go z głowy z moimi łzami.




wtorek, 28 sierpnia 2018

wakacyjnych wspomnień czaru brak

Schyłek sierpnia, "afrykańskie" upały są już wspomnieniem, pogoda wróciła to całkiem "holenderskiej", raczej pochmurnej, nieco deszczowej i wietrznej. A nade wszystko zmiennej :)

Koniec lata czuć wyraźnie, a wraz i z nim kres sezonu urlopowego.

Przez dwa ostatnie miesiące tematy wypoczynkowe nie ustawały. Holendrzy, w swojej życzliwości, lubią rozmawiać o spędzonym/ planowanym weekendzie, wieczorze, dniu, a w minionym okresie urlopie. To są mile, przyjemne rozmowy. Zwłaszcza to wyczekiwanie i entuzjazm i radość na twarzach wytęsknionych urlopowiczów dzielących się swoimi planami i serdecznie dopytujących o moje własne.

Dziś, podczas wpatrywania w zachmurzone niebo, znowu naszły mnie przemyślenia dotyczące mojego własnego ostatniego urlopu.

Temat, którego unikałam przez dwa miesiące, i który wracał niczym bumerang.Chciałam udawać, że mój urlop nigdy się nie wydarzył. Jednak się wydarzył i bolał. Bardzo bolał. Ten "urlop" był przełomem w moim życiu, po nim  nic nie zostało takie same.

Moja pamieć, niezależnie ode mnie, przywołuje ostatnio sceny, które spędziłam z moim ex w miejscu, do którego się wybraliśmy. Widzę  siebie rozpromienioną, szczęśliwa, pełna nadziei z mężczyzna pełnym niedoskonałości, którego tak kochałam. Widzę jego uśmiechniętego, z tym zawadiackim spojrzeniem, skąpanego w słońcu - w złocistym blasku jego włosy miały miedziane refleksy. Widzę pnące się bez końca schody, na które wchodziliśmy zdyszani, aby podziwiać przepiękny obraz  słońca zachodzącego tuż nad powierzchnią morza. Widzę urocze knajpki, i nasze wspólne posiłki - gdziekolwiek nie byliśmy, zawsze zamawialiśmy odmienne dania, żeby podzielić się każdym z nich i skosztować jak najwięcej - bardzo lubiłam ten nasz zwyczaj. Widzę tłoczne deptaki, labirynt uliczek,  a pośród nich nas zmęczonych, ale wciąż nienasyconych zwiedzaniem, oglądaniem,  eksplorowaniem.

Przypominam sobie tygodnie wcześniej, kiedy pijąc wino i słuchając muzyki planowaliśmy wyjazd i oznaczaliśmy na mapie miejsca, które chcemy odwiedzić.

To było moje marzenie od wielu lat - pojechać tam.

Gdybym tylko wiedziała, ze jego plan na dalsza część urlopu to odebranie mi mojej miłości, wspomnień, części mnie samej.... On wiedział jak ważne było to dla mnie miejsce, jak ważny był czas z nim! Jak bardzo tego pragnęłam, a mimo wszystko, mimo swoich rozstaniowych planów, zdecydował się ze mnę... UDAWAĆ...

Wszystko co ja widziałam i widzę nadal przed oczami to ułuda, w którą ja mu uwierzyłam.

Każde wspomnienie, które mimo iż wiem, że jest tylko fikcją - moim wyobrażeniem, wywołuję tęsknotę i to dziwne ukłucie w sercu.

Tak niedawno a zarazem wieki temu. A moje myśli wciąż niepokornie uciekają w tamtym kierunku..


Jak nigdy ciesze się, z nadejścia jesieni. Już nikt nie pyta o urlop...

Tylko ja jeszcze pytam czemu stworzyłeś ze mną kolejne wspomnienia, skoro wiedziałeś, że mi je odbierzesz i zniszczysz tak jak moją miłość?

M.



wtorek, 7 sierpnia 2018

jak to się zaczęło

No zaczęło się pięknie, romantycznie i iście książkowo. Była namiętność, pasja, miłość doprawione ciekawością i chęcią zmian. On chciał wyjechać, ja chciałam jego. On chciał pracować, ja poznawać z nim świat. Odkąd pamiętam moje myśli uciekały w nieznane, jednak wewnętrzne blokady hamowały działania.

W końcu miałam to wszystko - ukochaną osobę, wyprawę w nieznane, nowe życie, zupełnie obcy świat. Byłam szczęśliwa. Pamiętam jak szukaliśmy mieszkania. Szeptaliśmy sobie: nieważne, że małe, skoro będziemy w nim razem. Cały świat mógł się kończyć, a my mieliśmy być dwoje zakochani, zachłanni, przytuleni, scaleni, nienasyceni.

Wiedliśmy życie wypełnione nieugaszonym pragnieniem siebie, rozmowami, muzyką, wyprawami w nieznane, godzinami oszałamiającego seksu czy gotowania. Samowystarczalne nierozerwalne dwa byty.

Uwielbiałam z nim zwiedzać, nie tylko Holandię, ale ogólnie penetrować zakamarki i uliczki miejsc, które odwiedzaliśmy. Niezastąpiony kompan.

Każda chwila spędzona z nim była wtedy najcenniejsza na świecie. Każdy uśmiech, dotyk, pocałunek podczas gotowania, spacerowania, zakupów, oglądania czy zwyczajnej rozmowy to wszystko to, czego wtedy chciałam. Potem zresztą też chciałam, ale potem...

 Dwie osoby to za mało na stado, a człowiek to podobno istota stadna. Zaczęły się niezgodności i niedogodności. Praca wprowadzała coraz więcej rutyny do naszego życia. Rutyna zaś przygaszała uśmiechy na naszych twarzach.

Coraz mniej zainteresowany on, coraz bardziej zdenerwowana ja. W oczach więcej było łez niż radości, usta częściej zaciśnięte niż złożone do pocałunku. Przykre słowa tnące jak sztylety. Kłótnie, zdenerwowanie i napięcie wprowadzały zaduch i wypierały szczęście. Zaczęliśmy się dusić, ale poza kokonem, który stworzyliśmy nie było nic. Nic oprócz kolejnych problemów.

Coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie przez długi okres czasu. Zbyt długi. Zbyt bolesny.

Ostatecznie zniknął.

Zapychałam kolejnym i kolejnym papierosem usta, które on kiedyś zamykał  pocałunkiem. Letnie dni mijały bez kolorów. Myśli eksplodowały kilka razy dziennie...

W końcu  kupiłam nowe rzeczy. Buduję tę przestrzeń od nowa... dla siebie.

Zaczynam jeszcze raz...sama.

M.


niedziela, 5 sierpnia 2018

zamiast wstępu słów kilka

OK, to zaczynam... Powinnaś pisać - słyszałam nie jeden raz, więc próbuję,  choć to niełatwe...Miliony myśli każdego dnia,  chaos, wiele słów do powiedzenia od dawna... Jednak "do powiedzenia" to co innego niż "do napisania". Kiedy kładę palce na klawiaturze, nie wiem czy to z natłoku myśli czy jakiejś innej blokady, nagle słowa rozdrabniają się w literki, myśli uciekają między nienapisane wersy...

O właśnie jak teraz. słowa umykają z głowy. jaki temat? jak zacząć? jaki kierunek? o mnie? o życiu? co? może o wszystkim? ale czy skakanie z tematu na temat jest ok?

Kolejny papieros w niedzielne samotne popołudnie ... Próba połączenia klawiatury, palców i myśli...
Nie, nie samotny. Kiedyś zasłyszałam i sparafrazuję: jestem sama, nie samotna. Przeszłam  drogę, setki kilometrów wahań, rozważań, różnych decyzji, błędów. A skoro doszłam, to zatrzymam się na chwilę. nie będę zawracać. Dam szansę sobie na bycie singielką w bardzo pięknym holenderskim mieście. Mieście, które mnie uwiodło od pierwszego wejrzenia i uwodzi za każdym razem, kiedy umawiam się z nim na spacer. Dziś spędziliśmy piękny dzień, a kończę go pisząc te słowa. 

M.